Wiele razy przewijał się w dyskusji element
poglądu na konstrukcję świata i może to jest mój największy problem. W mojej rodzinie nigdy nie było przyjętego konkretnego modelu (niezależnie od wierzeń), a podejście każdy ma luźne, żeby nie powiedzieć "dzikie"
Sama wychodzę z założenia, że subiektywna inicjacja człowieka - czyli wybór świadomy i pragnienie dążenia do poznania - jest ważniejsza od wszelkich innych. O tym, że istnieje takie coś, jak kowen czy magia wyższa dowiedziałam się kilka lat temu. Pamiętam matkę odprawiającą skromny rytuał jakby to było coś normalnego, codziennego. Kiedy dorwałam się do jej "zasobów" nie zaczęła mi opowiadać o świecie duchów, zgromadzeniach ani godzinach spędzonych na medytacji. Pamiętam, że przez jakiś czas trzymała mnie na dystans, aż w końcu pozwoliła mi "przejąć pałeczkę". Ot, cała historyja. Nie było inicjacji, tajemnych spotkań ani też wielce oświeconych przemówień - przesączone romantyzmem i mistycyzmem wyobrażenia prysły
Pewnie stąd mój mały magiczny chaos, który staram się sama poukładać już od lat
Jak już Akkaria wspomniała, należy zachować zdrowy umiar we wszystkim, co mi zwykle nie udaje się. Podczas moich skromnych poczynań czasem czuję się jak kociołek zupy, do której ktoś dodał za dużo jednego składnika. I tutaj pojawia się problem, bo zaczyna mi to zaburzać i tak słabą koncentrację - nigdy nie miałam jej za dobrej, a ostatnio z powodu słabszego zdrowia, pogorszyła się. Z kolei gdy próbuję zapanować nad tym wszystkim, spinam się jeszcze bardziej i można powiedzieć, że na tym kończy się moje działanie.
Jest też druga strona medalu: coś na wzór spontaniczności. Niestety rzadko udaje mi się ten stan wykorzystać, gdyż przychodzi on zazwyczaj wtedy, kiedy nie mam sposobności do działania. Żałuję tego bardzo, bo już samo uczucie jest niesamowite. Przychodzi ono, gdy jakiś problem lub potrzeba narastają we mnie przez jakiś czas. Coś się kumuluje, zaczynają pojawiać się klarowniejsze (niż przy "rozplanowanym rytuale") wizje jak, co i kiedy. Nawet koncentracja przychodzi mi wtedy łatwiej, może dlatego, że nie jestem wtedy tak spięta. Potem wystarczy już tylko drobny bodziec, żeby tama puściła.
Wniosek? Jestem przeciwna traktowaniu magii jako sztywnej nauki, ale też nie ma co popadać w skrajność emocjonalną. W końcu można, a nawet trzeba, połączyć w magii zdrowy rozsądek z uczuciami, bo to one napędzają samego człowieka. Bez nich magia traci sens.
Świnia jestem, nawet się nie przywitałam, a już swoje trzy grosze wtrącam